Dzisiejszy wpis jest przeznaczony wyłącznie dla pełnoletnich czytelników! Inspiracją, dość widoczną były takie arcydzieła światowej literatury jak „Zmierzch” czy „50 twarzy Greya” i tęsknota za czasami, które już nigdy nie powrócą. Zapalnikiem – dyskusja w pracy na temat deficytu polskich powieści kipiących stylem, dreszczykiem i seksem. Drżąc ze wzruszenia, skromnie oczy spuszczając, przedstawiam Wam pierwszy i jedyny rozdział polskiej powieści erotycznej. Dziękuję moim nieocenionym lingwistom: Majuni, Synkowi i Grzesiowi.
50 TWARZY ROMANA
Grażyna niespiesznie wspinała się po schodach dzierżąc w drobnych dłoniach siatki ze sprawunkami. W myślach wertowała listę zakupów spożywczych czy przypadkiem czegoś nie pominęła. Salceson, bakłażan, rzodkiew…
Drzwi gwałtownie otworzyły się przed jej nosem zanim zdążyła dobyć klucze.
– „Grażyna, w końcu jesteś! Mam do Ciebie romans, tylko proszę, nie odmawiaj!” – Irena, starsza siostra Grażyny była wyraźnie poruszona. – „Siadaj, daj te siaty i portmonetkę i wysłuchaj mnie proszę”.
Grażyna klapnęła przy stole i z ukłuciem niepokoju wgapiała się w ceratę. Irka, dziennikarka „Warszawskiego Fachury” często prosiła ją o korekty tekstu, teraz jednak najwidoczniej chciała czegoś więcej.
– „Muszę wyjechać, ratować mój związek z Andrzejem. Wiesz jaka ostatnio rutyna się nam wtranżaliła. Lajkry noszę, ulubiony kompot podaję, pawlacz mu uprzątnęłam a on tylko w telewizor się wgapia i parapecie wisi, Jadźkę z sąsiedztwa podgląda” – Grażyna, powstrzymując ziewanie słuchała nawijającej jak katarynka Ireny, kręcąc loka z i tak kędzierzawej grzywki.
– „A tu mi wywiad zlecił redaktor! Dzisiaj, wieczorem! Z ważnym inżynierem. Przygotowałam pytania, dam Ci adres, już do niego zatelefonowałam, rozmowa zajmie tylko chwilę, zdążysz na wieczorynkę” – dokończyła jednym tchem Irena.
– „Ale… Jejku… Wiesz jaka ja dzika. Nawet po koniaczku kurde balans” – bluźniąc z nerwów kandydatka na bohaterkę zamilkła zawstydzona.
– „Inżynier Roman Ciupcialski jest podobno niesłychanie sympatyczny, szarmancki i wcale nie szpetny. A Ty przecież tak strzelasz oczyma za inżynierami. Apartament ma niczym pokoje w Mariocie! Byłabym dozgonnie Ci wdzięczna. Powiedz mi z resztą skąd się to w tobie bierze? Jak dziewica postrzelona, zimna jak zamrażalka, a wszyscy przecież mówią jak przystojna z Ciebie babka. Nie zdziwię się gdy sam inżynier Cię skomplementuje że masz lico jak biała gładź szpachlowa” – Irena zachęcającym ale i nie znoszącym dyskusji tonem zakończyła temat.
– „Dobrze, zrobię to dla Ciebie. Mylisz się jednak srogo, to nie przez nieśmiałość nie mam absztyfikantów jak to mi wyrzucasz. Targają mną niewypowiedziane namiętności! Po prostu nie spotkałam jeszcze takiego, który by wyzwolił we mnie tą upragnioną dzikość rysia”.
Lakierowane czółenka Grażyny stukotały długim korytarzem gdy sunęła onieśmielona dwie godziny później do mieszkania inżyniera. Ubrana dla większej pewności siebie w pantofle i najgustowniejszą garsonkę swej ciotki wyglądała po prostu szałowo. Inżynier otworzył drzwi od razu, jakby wiedział że gość się już zbliża. Grażyna z westchnieniem omiotła stojącą w progu postać. Wysoki i potężny jak tur, o złocistych wypomadowanych włosach i z takim samym wąsem, wpatrywał się w nią intensywnie szarymi i błyszczącymi jak listopadowa szyba oczyma. – „O kurka… Jak mam sobie ufać przy takim mężczyźnie?” – przebiegło jej przez myśl i poczuła się jeszcze bardziej niepewnie.
– „Czy tylko się mi roi, czy on pochłania mnie wzrokiem?” – pomyślała. Nie wydawało się jej ani ciut ciut. Roman gładził poufałym spojrzeniem garsonkę i lekko rozchylone w niemym zachwycie usta dziewczyny. Otrząsnął się dopiero po chwili, przeczesał palcem wąsy i zaprosił zastępczą dziennikarkę do środka.
– „Zanim zaczniemy rozmowę usiądź proszę moja droga, naszykuję Ci wyśmienity obiad. Mam nadzieję że lubisz tłuczone kartofle i mizerię. Na deser mam znakomite herbatniki z importu”
– „Dziękuję, chętnie. Pozwoli jednak pan inżynier że nie będę tak siedziała bezczynnie i naleję nam czegoś orzeźwiającego” – Grażyna drżącymi dłońmi położyła kajecik na eleganckiej, krochmalonej serwecie i uciekła do kuchni miotana nieprofesjonalnym pożądaniem. Kuchnia, tak jak reszta lokum wyglądała klasa – nowoczesny prodiż, chromowane durszlaki, syfon również okazał się najnowszym modelem. W obawie że go uszkodzi, zawołała gospodarza. Roman, wyrozumiale uśmiechnął się, stanął za nią bardzo blisko i ujął sugestywnie w swe dłonie kurek. „To szaleństwo!” – pomyślała – „Na pewno mam zwidy”. Inżynier jednak sunął owłosionymi męskimi dłońmi po zaworze raz po raz. Grażyna zadrżała i strąciła butlę z blatu. Syfon z sykiem zmoczył ich strumieniem lepkiej oranżowej słodyczy. Stanęli naprzeciw siebie całkowicie zapominając o otaczającej ich rzeczywistości i okolicznościach spotkania. Inżynier uśmiechnął się bardzo powoli i zsunął najpierw swój sweter z brązowego pięknego poliestru, później resztę ubrań. W oślepiająco białej bieliźnie władczym ruchem przycisnął Grażynę do zlewozmywaka i pozbawił ją garsonki. W korytarzu, w drodze do salonu zerwał z niej pozostałe elementy garderoby.
Przycisnął usta do jej ust i szepnął – „Co tam oranżada, może masz chęć skosztować Romana?”
Omiotła spłoszonym wzrokiem pomieszczenie. Wiedziała że to szaleństwo i że nie po bożemu, rozlewające się po niej gorąco jak z pękniętego termofora pozbawiło jej rozsądku.
– „Mmmoże nna tapczan?” – zaszeptała w zamierzeniu zaczepnie i rzuciła rumieńcem zażenowana swym zająknięciem.
– „To wersalka!” – zganił ją chrząkając. Grażyna czuła się przy nim tak mało wyrafinowana że miała ochotę powiesić się na rajtuzach zwisających z żyrandola. Nie zdążyła opracować planu ukrócenia swych upokorzeń bowiem złapał ją mocno pod zwilgotniałymi pachami.
– „Zdejm mi kalesony” – zakrzyknął władczo. Jego włosy o barwie słonecznego żyta lśniły jak margaryna, krzaczaste brwi zmarszczyły się na kształt pikującego jastrzębia. Zapragnęła zapamiętać go takim na zawsze. Zabrakło jej tchu gdy Roman zza pleców wyciągnął długi welurowy pasek od podomki i ukazał w uśmiechu spod wąsów swe błyszczące zęby drapieżnika. – „Przywiążę Cię tym za ręce do taboretu i wychędożę, Grażyno”.
Zachwiała się i wpadła z impetem na meblościankę. Podniecenie sprawiało że chciała krzyczeć, strach sprawił że oniemiała.
– „Ależ inżynierze… Jak ci zdejmę bieliznę jeśli mnie zniewolisz?”. Pytanie zawisło w gęstym od chuci powietrzu. – „Ha-ha-ha!” – odrzucił w tył głowę w szaleńczym śmiechu a gdy skończył, spoważniał i przyszpilił ją spojrzeniem miotającym iskry.
– „Zdejm mi je stopami!” – sapnął gorącym oddechem w jej ucho, po czym je ugryzł, zdejmując zeń klipsa. Wypluł go po chwili niczym pestkę czereśni, rozbijając w drobny mak abażur stojącej nieopodal lampy. Grażyna nigdy wcześniej nie poznała mężczyzny tak obezwładniająco męskiego. Dała się spętać, drżąc w niepohamowanej ektazie. Trzęsąc się jak w delirium, złapała żakardową kotarę dla równowagi i stojąc na jednej nodze niczym majestatyczny bocian, drugą wyciągnęła ku niemu. Chwyciła palcami stopy biały materiał skrywający to, czego pragnęła aż do szaleństwa. Zdarła niezdarnie ale odrzuciła daleko. Atłasowe kalesony poszybowały wysoko i opadły na linoleum. Przyrodzenie Romana przerosło jej najśmielsze wyobrażenia.
Jednooki, żylasty i ciemny niczym pumpernikiel smok patrzał się wprost na nią. Zagryzła wargę i opadła na kolana, rozplaszczając rozgorączkowany policzek na taborecie.
– „Weź mnie, weź mnie inżynierze!” – szeptokrzyk wypełnił pomieszczenie. Roman uśmiechnął się rubasznie pod wąsem i zainstalował fachowo w Grażynie swój wihajster. Spełnienie napłynęło szaleńczą falą, ostatni raz dygotała tak w styczniowej kolejce po korniszony. Chwyciła w zęby leżącą nieopodal pierzynę by stłumić krzyk rozkoszy.
– „Och! Zaprzestań! Zaprzestań” – zębami rozszarpała materiał i krzyczała wzbijając chmury pierza.
Grażyna w końcu poczuła się jak dziki ryś, obudzony z letargu. Szczęśliwa wyszczerzyła kły w uśmiechu.
KONIEC ROZDZIAŁU PIERWSZEGO, OSTATNIEGO